Pokochaj siebie.
Co to znaczy „pokochać siebie”? Kiedy to jest możliwe?
Kiedyś myślałem, że aby pokochać siebie, najpierw musimy przyjąć do serca swych rodziców.
Dopiero po tym, możliwe staje się pełne zaakceptowanie siebie.
Wszak sam Bert Hellinger powiedział kiedyś, że nie ma ratunku dla tych, którzy odrzucają swych rodziców. I ja się zgadzam z tym zdaniem. Prowadząc psychoterapię lub wykonując ustawienia widzę, jak ludzie odrzucający swych rodziców lub los, nie są w stanie do końca ułożyć sobie życia i poczuć się w nim dobrze. I co się w nich dzieje, kiedy ich przyjmą.
Ale dziś myślę trochę inaczej niż kiedyś.
Bowiem nie ma różnicy, między pokochaniem siebie, przyjęciem do serca swoich rodziców, i zgodą na swój los – bo tak naprawdę to jest jedno.
Zbliżając się do siebie, jednocześnie zbliżasz się do swoich rodziców. I godzisz się na swoje życie.
Przemiana dokonuje się wtedy, gdy w pewnym momencie odpuszczasz pretensje, zarzuty, a z drugiej strony przestajesz obwiniać siebie i rodziców, poczucie skrzywdzenia zostawiając gdzieś za sobą.
I nagle stajesz się kimś więcej.
I zaczynasz widzieć wszystko w nowy sposób, pełniej:
życzliwie patrzysz na siebie wraz ze wszystkimi swoimi wadami,
życzliwie patrzysz na rodziców, wraz z ich wszystkimi niedoskonałościami,
w końcu życzliwie patrzysz na samo życie, które czasami potrafi być bardzo trudne,
Nie jest to łatwy proces.
Jedną z najtrudniejszych rzeczy, jest przyjęcie do serca swoich rodziców.
Ale przyjmując ich – doroślejesz.
Kiedy stawiasz im zarzuty, odrzucasz ich – pozostajesz wewnętrznie dzieckiem. Tkwisz wtedy w roli ofiary, przenosząc na nich winę za swe niepowodzenia.
Kiedy zgadzasz się na rodziców, uznajesz ich, mówiąc im „tak” – bierzesz odpowiedzialność za siebie i życie.
Tym samym zyskujesz siłę i oparcie w sobie. I paradoksalnie oparcie w nich – nawet wtedy, gdy relacja z nimi była dla ciebie trudna, lub byli nieobecni.
I nie chodzi tu o przyjęcie swych rodziców poprzez ich idealizowanie.
Idealizując ich również pozostajesz dzieckiem.
Przyjmij ich takimi jakimi są lub byli. Bez oczekiwań. Nie idealizując ale jednocześnie widząc ich pełniej.
Dla niektórych z nas dzieciństwo bywa bolesne.
Być może czujemy się porzuceni. Albo mamy poczucie, że oni nas nie rozumieli / nie interesowali się / nie kochali/ krzywdzili.
To rodzi ból.
I wiele trudnych uczuć
Niektóre skierowane są do siebie.
Inne – do swoich rodziców:
Smutek, żal, złość, poczucie winy, gniew –
Masz prawo je czuć
Masz też prawo je wyrazić…
Pozwolić sobie na to…
A kiedy już to się stanie,
kiedy dasz temu czas i miejsce,
przychodzi inny moment…
Możesz wtedy stanąć bliżej siebie,
Popatrzeć ze zgodą na to, co było trudne –
I zostawić teraz to za sobą
I z ufnością iść dalej…
Często w psychologii posługujemy się metaforą Wewnętrznego Dziecka.
To dziecko potrzebuje być:
Dostrzeżone
Usłyszane
Ukojone
I Ukochane
wtedy rozkwitamy 🙂
_______________
I zauważam jeszcze pewną prawidłowość.
Im dalej jesteśmy od swoich rodziców, tym dalej również, od swego Wewnętrznego Dziecka.
Jeśli zaś się do nich przybliżamy, bliżej jest nam również do niego.
Obraz: Ang Kiukok „Mafem”